Marry to majo no hana - kwiat czarownicy

Gdy pewnego mglistego dnia wędrujesz sobie przez las goniąc czarnego kota, niczym Alicja w krainie czarów królika, natrafiasz na kwiat, który zakwita raz na 7 lat i daje niesamowite magiczne zdolności. Na dodatek nieopodal pod drzewem czeka na ciebie już miotła gotowa zabrać w podróż do szkoły czarownic. Brzmi jak Harry Potter?



Nic bardziej mylnego, bo ta szkoła jest moim zdaniem dużo ciekawsza i ładniejsza niż Hogwart. A nasza bohaterka Mary Smith niespodziewanie do niej trafia i okazuje się być największym geniuszem magii w historii. Jednak czy aby na pewno za jej geniuszem nie stoi jakaś sztuczka?

Mary czarodziejka kwiatów to najpiękniejszy pełnometrażowy film anime dla dzieci poza produkcjami studia Ghibli. Swoje ogromne podobieństwo zawdzięcza temu że został stworzony przez ludzi, którzy odeszli ze studia. Jak widać kłótnia z Hayao Miyazakim wyszła im na dobre. Aniamcja trzyma wysoki poziom i magiczny klimat typowy dla Ghibli, ale widać w niej już inną nieco konwencje. Moim zdaniem dużo lepszą i świeższą. Cieszy mnie, że Ghibli, które stało się w pewnym momencie dosyć szablonowe i starzeje się wiekiem twórców, ma swojego godnego i kolejnego następcę w postaci studia Ponoc. Jakiś czas temu pożegnaliśmy Isao Takahatę, a Hayao Miyazaki ma też swoje lata. 

Czarodziejka kwiatów to pierwszy film studia Ponoc z 2017 roku. Za reżyserię odpowiada Hiromasa Yonebayashi, a scenariusz stworzył Riko Sakaguchi do spółki z reżyserem. Oboje znani są z pracy nad takimi tytułami studia Ghibli jak "Tajemniczy świat Arietty" "Przyjaciółka ze snów Marnie" czy "Księzniczka Kaguya". Ponoć Miyazaki zapierał się, że nigdy nie oglądnie Czarodziejki Kwiatów, ale jednak to zrobił i na koniec dodał; Dobra robota.




Animacja jest niesamowicie czysta i płynna, widać dużo elementów i sposobów rysowania niektórych rzeczy jak w innych filmach studia Ghibli. Mam też wrażenie że twórcy chcieli oddać hołd swoim wcześniejszym kolegom i wzdłuż całej fabuły natrafiamy na drobne smaczki, powiedziałabym, że takie easter eggi. I tak znajdziemy odniesienia do "Księzniczki Mononoke" , "W krainie Bogów", Podniebna poczta Kiki" czy "Zamek Hauru" W całym zamyśle widać też pójście z duchem czasu. Kolorystyka jest mocno jaskrawa wręcz momentami do przesady. Ubranie głównej bohaterki też jest współczesne i ma więcej szczegółów. 

Mówiąc jeszcze o animacji zwrócę uwagę na prędkość akcji, jest niesamowicie dynamiczna, a elementy czarów są po prostu przepiękne, niezwykłe rozświetlenia, wybuchy, potwory, wszystko zgrane w jedną całość z dźwiękami i niezwykłą muzyką autorstwa Takatsugu Muramatsu. Choć ta niestety jest słabsza jeśli porównamy ją z filmami Ghibli, ale ogólnie nie ma się co do niej przyczepić. 

Warto jeszcze wspomnieć o szczegółowości. Ilość detali zrobiła na mnie ogromne wrażenie, widzimy niemal każdy przedmiot w tle bardzo szczegółowo. Sam kwiat, który jest motywem przewodnim filmu, również został potraktowany szczegółowo. Podziwiam też wyobraźnię twórców, bo lokacje mają w sobie wyjątkowo dużo fantazji i magiczności, pomysły na domy, sale, ulicę. Również stworzenie mglistego dnia wywarło na mnie duże wrażenie. Czujemy się zagubieni jak bohaterka, ale jednocześnie widać co się dzieje. 




 Fabuła to już całkiem inna sprawa. Wydaje mi się potraktowana strasznie pobieżnie. Miyazaki w swoich scenariuszach potrafił pokazać bardzo trudne problemy nieraz podchodzące pod tabu w taki sposób, by znalazły miejsce w bajkach dla dzieci. Również jego przesłanie dominujące w wszystkich filmach a wyrażające sprzeciw wszelkim wojnom, często trzymało motywy tych produkcji.  Tutaj fabuła po prostu się ślizga, jest logiczna, miła i świetnie się ją ogląda, ale jak mawiali twórcy Pixara, bohater musi się czegoś nauczyć i przejść w trakcie filmu przemianę. Marry jest trochę jak by osobą, która sprząta po innych, po swojej babci i po czarodziejach, którzy zachłannie testują magię, no i trochę też po samej sobie. W całości, zabrakło mi jakiegoś morału, przesłania, czegoś co mogło by odmienić oglądającego, czegoś go nauczyć. Czułam się trochę jak w Holywoodzkich blockbusterach - przerost formy nad treścią. 

My tu gadu, gadu o kwestach technicznych, ale o czym jest sama historia i kim są nasi bohaterowie. Marry Smith (Sugisaki Hana) jest niezdarną dziewczynką. Ilekroć stara się komuś z czymś pomóc albo wpędza innych w kłopoty albo sama w nie wpada. czasem bywa to śmieszne jak np próbując zamiatać podwórko wpada do kosza na trawę. Przyjeżdża do babci (Mitsuhima Hikari) sama bo rodzice mają obowiązki. Zostaje kilka dni do rozpoczęcia szkoły i dziewczynka się nudzi. Nie zna nikogo w nowym mieście. postanawia więc iść na spacer. Tak poznaje Petera (Kamiki Ryunosuke) chłopaka z sąsiedztwa. W mglisty dzień oboje biegną za kotem chłopca. Marry oddziela się i w lesie trafia na wspomniany na początku kwiat. Zrywa go, a znajdująca się obok miotła zabiera ją wysoko w górę ponad chmury do świata gdzie ukryty jest Endor Colege czyli szkoła dla czarodziejek i czarodziejów. Marry oczarowana jest miejscem po którym oprowadza ją dyrektorka szkoły pani Mumblechoock (Amami Yuuki). W każdej kolejnej sali dziewczyna uznawana jest za geniusza i czyni cuda z magią. W końcu trafia do gabinetu dyrektor i podpisuje zgodę na przyjęcie do szkoły. Pod chwilową nieobecność, dziewczynka kradnie książkę z zaklęciami. Wraca do domu i ma z całej sytuacji niezły ubaw. Tymczasem pani dyrektor ma niecne zamiary i domyśla się, że Marry jest w posiadaniu kwiatu, który od lat zamierza wykorzystać do swojego magicznego eksperymentu. By zmusić dziewczynkę do oddania kwiatu porywa jej przyjaciela Petera. Teraz dziewczynka musi ratować chłopca. 





Sam pomysł fabuły wydaje się być ciekawy, ale nie wnosi nic wielkiego w życie bohaterów. Postacie nie mają swoich historii ich charaktery są nijakie nie znamy ich pobudek i motywów jakie nimi kierują. Wszystko wydaje się przypadkowe. Nie znamy myśli bohaterów przez to trudno utożsamić się z którymkolwiek czy pierwszoplanowym czy drugoplanowym. Z postaci najciekawszy okazał się kot, który zaprowadził Marry do kwiatu by dalej na jej miotle i z jej pomocą uratować uwięzioną przez wiedźmę kotkę. Tak to wszystko wina kota :) Pod względem wyglądu postacie są bardzo ładne i jaskrawe łatwo je od siebie odróżnić, ale kolorystyka i styl ubioru nie komponują się z postaciami. Dyrektorka nie wygląda jak wiedźma, a raczej modna pani z salonów, a Peter wyjęty został z poprzedniej epoki. A jeśli nawet by nie był to wtedy ubranie Marry czyli bluza z kapturem nie pasują do świata. Również rola babci Marry jest jak by na siłę doklejona. Podobała mi się jeszcze postać Flangana (Sato Jirou) strażnika mioteł, który wyglądał jak wyrośnięta mysz w stroju muszkietera. Rozbawiał mnie tym. Podobało mi się jego nastawienie miał w nosie system i zasady, które tu panują nawet swoją szefową. Robił tylko to co uważał za słuszne.

Mimo wszystko coś skłania mnie do ocenienia tej animacji wysoko, bo ogladało mi się ją bardzo przyjemnie. Choć wytknęłam trochę błędów to całościowo odbiór był pozytywny, a w pierwszym momencie błędy były dla mnie niewidoczne. Jako, że w pierwszej lini patrzę na odbiór wizualny to tutaj zostałam zwalona z nóg. Po następcach Ghibli spodziewałam się czegoś więcej, ale ta produkcja i tak jest dobra. Miejmy nadzieję, że w kolejnych produkcjach studio Ponoc weźmie pod uwagę wcześniejsze błędy i sie poprawią. Z niecierpliwością oczekuję kolejnego ich filmu. Co do samej "Marry to majo no hana" - bo tak brzmi oryginalny japoński tytuł,  z pewnością mogłabym polecić dzieciom, fanom magii i dużej ilości efektów wizualnych na ekranie. Fani Ghibli z pewnością powinni to zobaczyć i ocenić według własnych kryteriów. Natomiast wszelkim innym osobom polecam jako miłą bajeczkę na niedzielne popołudnie. Miłego oglądania. 

OCENA:
FABUŁA: 5/10
GRAFIKA: 8/10
MUZYKA: 7/10
POSTACIE: 5/10
OGÓŁEM: 6/10





Komentarze

Popularne posty