Karate Baka Ichidai Kyokushinkaikan - historia mistrza

Wszyscy fani M&A dobrze wiedzą, że nie ma dobrego shounena bez walk, ale czy aby te walki zawsze dobrze wyglądają. Jeden wielki rozgardiasz, główny bohater idiota, lub bezmózg, główny zły gada dwie godziny zdradzając wszystkie sekrety swoich technik (weźmy chociaż „Dragon Ball”). Właśnie z tego względu zawsze szukam anime, które chociaż trochę poważniej traktowałyby temat sztuk walki. Parę takich przykładów się znajdzie i zwykle są to starsze produkcje jak chociażby moje ulubione anime „Kenshin” – historyczno/samurajskie czy „Shura no toki” albo „Bamboo Blade”. Idąc dalej tym tropem zastanawiałam się czy istnieje jakaś seria traktująca poważniej o karate. I aby coś takiego znaleźć potrzeba było niezłego szczęścia. Wygrzebanie bardzo starej, bo z lat 70-tych perełki, bez polskiego i nawet angielskiego dubingu czy napisów, musiało być tylko kwestią szczęścia.


Karate Baka ichidai to anime emitowane w Japoni w latach 1973 – 1974. Czterdziestosiedmio odcinkowa seria oparta jest o mangę „Karate master” autorstwa Ikki Kajiwara. Zarówno manga jak i anime oparte są o historię życia Masutatsu Oyamy twórcy stylu karate, kyokushin. Za scenariusz odpowiada Dezaki Osamu ( „Ashita no joe”, „Lupin the 3-rd”) ( czyżby jakieś pokrewieństwo z Osamu Tezuką?) a za reżyserię Eisuke Nozawa i Nobuo Inada. A produkcja wyszła spod loga studia TMS enterteinment („D-gray man”, „Sonic X”, „Case Closed – Detektyw Conan”). 

Choć fabuła oparta jest o życiorys wspomnianego mistrza, to głównym bohaterem jest Ken Asuka, pechowy pilot Kamikadze, którego samolot nie wystartował. Po nieudanym locie kręci się po mieście i staje w obronie straganiarza. Zajście widzą miejscowe opryszki, które proszą go by został ich yojimbo (ochroniarzem). Przez jakiś czas wszystko jest w porządku, ale gdy sytuacja przeradza się w konflikt z yakuzą, a Ken zostaje postrzelony, ucieka w góry gdzie wiedziony filozofią Musashiego Miyamoto rozpoczyna samodzielny trening. Gdy powraca rzuca wyzwanie różnym szkołom karate i pokonuje wszystkie po kolei. Oprócz tego zyskuje także ucznia Ariake. Nie zabraknie też walki z bykiem i niedźwiedziem, wyjazdu do Ameryki, oraz pobytu głównego bohatera w więzieniu gdy przypadkiem podczas bójki w kawiarni zabił człowieka. Oglądając anime miałam wrażenie jak bym widziała kopie filmu „Fighter in the wind”. Choć porównując animacje z filmem to anime wypada zdecydowanie lepiej. W filmie mimo, że jest on oparty o ta samą inspirację wszystko zostało pokazane bardzo skrótowo i nawet za bardzo nie poznaliśmy bohatera. Odnoszę też wrażenie, że twórcy filmu wzorowali się na anime. Choć główny bohater ma inne imię to w obu wypadkach ma tą samą fryzurę, czyli czarne długie włosy. Również w obu przypadkach goli sobie jedną brew. 

W anime mamy dużo więcej przemyśleń Asuki, choć bardzo brakowało mi ich zrozumienia z powodu nieznajomości japońskiego. Ubolewam, że to anime tak ciężko zdobyć w wersji japońskiej, a co dopiero marzyć o angielskim, o polskim już nie wspominając. Możliwe, że pewnie były tam jakieś rady dotyczące samego karate. Z samej animacji dało się zrozumieć co się dzieje, więc brak dialogów nie przeszkadzał mi aż tak bardzo, ale gdy bym miała możliwość posłuchania co bohaterowie mieli do powiedzenia oglądnęłabym jeszcze raz. 




Kreska jest bardzo prosta i widać, że bardzo stara, nie ma tu jeszcze przerośniętych wielkich oczu, a i rysy twarzy postaci są fajnie wyeksponowane. Postacie nie są wyidealizowane, przez co wyglądają na bardziej realistyczne. Momentami niektóre ciężko mi było odróżnić przez podobieństwa w ubiorze i uczesaniu a nawet i samych rysach twarzy. Jednak zawsze wiadomo było kto jest tym złym przez wredne uśmieszki i zakrzywione nosy. Animacja bardzo kuleje i często skacze. Potrzebne były zatrzymania kadrów żeby wszystko dobrze pokazać, choć i same stop klatki nie zachwycały, ale biorąc pod uwagę czasy gdy wszystko rysowano ręcznie, a kolory nakładano na celuloidach to nie ma się co czepiać. Może to tylko kwestia mojego przyzwyczajenia do napchanych efektami współczesnych filmów, choć nie powiem, że taka odskocznia dobrze robi dla głowy. Czasem trzeba odpocząć od tego wariactwa, ale w takim przypadku wszelkie błędy rzucają się jeszcze bardziej w oczy. Same walki wyglądały na dobre nie licząc braku palców w stopach w niektórych momentach. Były też sceny kiedy nie było wiadomo, co za ruch wykonuje bohater, ale dokładnie w tych momentach pojawiały się filmowe wstawki, które zdecydowanie lepiej pokazywały co jest grane. Dla mnie wniosek jest taki, że rysownicy ewidentnie nie umieli narysować niektórych rzeczy, ale im dalej oglądamy tym wstawek jest mniej, a animacja się poprawia. Kolorystyka jest bardzo skromna i blada, krajobrazy raczej skromne, głównie biedna powojenna Japonia, nieraz widać leżące w gruzach po wojennych bombardowaniach, budynki miast, by z czasem patrzeć jak zamieniają się w nowocześniejsze biurowce. Dziwiły mnie jeszcze ogniste tła podczas kopniaków czy rozbijania przez Asuke dachówek i kamieni czemu towarzyszył enigmatyczny dźwięk. Muzyka jest jeszcze skromniejsza niż animacja. Kilka powtarzających się ścieżek w tle, choć nie powiem by były źle dobrane, a stylem na pewno pasują do czasów samej produkcji. Opening „Karate Baka Ichidai” w wykonaniu Masato Shimon też wydawał się typowy na siedemdziesiąte lata i po którymś razie robił się już nudny. 

Niestety nie uraczę was nazwiskami wybitnych seiyu, bo niestety nigdzie ich nie znalazłam. Wtedy nie kładziono na to takiego nacisku. Aktorzy głosowi nie cieszyli się taką sławą jak dziś, ba wydaje mi się nawet, że to określenie mogło wtedy nie istnieć, ale pewności nie mam. Jedną rzeczą, która dosłownie mnie rozbroiła jest tłumaczenie tytułu „Karate Baka Ichidai” W M&A słowo baka (jap. głupek) pojawia się nieraz a bohaterowie gęsto rzucają nim na prawo i lewo, ale tutaj tłumaczenie pierwsza generacja głupców karate brzmi co najwyżej dziwnie, a jeszcze bardziej dziwi mnie, że Japończycy, którzy mają bardzo honorowe podejście do szacunku w sztukach walki po prostu zgodzili się na taki tytuł. 





Anime na pewno jest gratką, dla fanów sztuk walki czy samego karate. Historyczne tło też może być ciekawym powodem by sięgnąć po to anime. Ciekawe jest to, iż nie jest to żadna fantastyczna sceneria, a fabuła przedstawiona w kolejnych odcinkach oparta jest o rzeczywiste wydarzenia. Takich prawdziwych anime jest jak na lekarstwo, a lekka lekcja historii zawsze może być przydatna szczególnie dla tych co chcą się dowiedzieć czegoś więcej o Japonii. Wątpię jednak by każdy był w stanie przebrnąć przez całość. Nie mamy tu wariackiego tempa, super tysiąckrotnych wybuchów i efektów superdeformed. Niejednego zagorzałego fana anime może to znudzić i uważam, że po prostu nie przypadnie mu do gustu ze względu na starość i ogromną rozbieżność. Większość młodzieży nie ogląda starych filmów, ale dla ludzi ceniących stare dobre anime będzie to na pewno ciekawa opcja.

OCENA:
FABUŁA: 7/10
GRAFIKA: 5/10
MUZYKA: 4/10
POSTACIE: 5/10
OGÓŁEM: 6/10 

Komentarze

  1. Ania chciałaś żebym zrecenzowała coś słabszego to masz.

    OdpowiedzUsuń
  2. To może się kiedyś doczekamy czegoś poniżej 5 ? :D. Swoją drogą, nie powiedziałabym że to anime, postacie faktycznie różne od współczesnych

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty